Limerentka; Inna miłość – IV opowiadanie, początek
Limerentka
Inna miłość
Bankiet. Polujemy na pełne kieliszki i na ludzi. Ostrymi wykałaczkami nabijamy wydrążone gałki oliwek. W oko wpada mi człowiek podwójny: pewny siebie i zawstydzony równocześnie. Wydaje się doświadczony przez życie, choć ma rysy chłopca. Próbuję go zagadywać. Słabo mi idzie. Jest tak zasklepiony w sobie, że odporny na urok kobiet. Ma swoje sprawy. Prawie na mnie nie patrzy.
– Zaraz idę – rzuca w pośpiechu.
– To pożegnanie czy zaproszenie?
Droczę się ubrana w kusą sukienkę. Jego osłania czarny, obszerny golf.
– Informacja.
Odwraca się na pięcie. Idzie po płaszcz i wychodzi, żegnając się ze znajomymi. Lekko utyka.
Żyjemy w pęczniejącym wszechświecie – łakomym i chłonnym. Ponieważ rośnie, galaktyki nieustannie oddalają się od siebie. Zjawisko to nazywamy ucieczką galaktyk. Tropem wzorców gigantów rozsuwają się ludzie.
Jestem tak pijana, iż możliwe, że ruszyłabym za mężczyzną, lecz podchodzi słynny profesor, główny gość imprezy. Mówi, że zaraz zabiera go taksówka, chętnie podrzuci mnie, po drodze, do domu. Wydaję się zagubiona. Taka krucha istota nie może być skazana na ciemność nocy.
– Jestem mroczna i odważna. – Uśmiecham się. On nie wierzy.
Andy znika w drzwiach wyjściowych. Dobrze chociaż, że zostawił wizytówkę. Jest architektem. To mnie nastraja do zmiany wnętrza. Coś się we mnie nagle zapala.
Nie dotykamy się wcześniej. Cały wieczór siedzimy po dwóch stronach stołu. Rozmawiamy o marzeniach oraz dzieciństwie w PRL-u, więc wiadomo – miejscami przejebanym. O tamtej niewiedzy i dzisiejszej próbie zrozumienia siebie. O potrzebie buntu. O biciu pasem. Krzyku nietępionym przez Fundacje. Milczeniu. Poddaniu się. Braku niebieskiej linii.
Kładziemy się do łóżka. Jest późna noc, jest ciemno jak w dżungli. Szukamy swych ciał gorączkowo w pościeli. Odwracamy się do siebie twarzami. Biegniemy do siebie. W locie zrzucamy rzeczy. Łączymy się i trwamy w ruchu, w rytm pożądania. Jest tak bezpiecznie i blisko, że zdejmujemy maski nasączone nurtami cywilizacji. Rozbieramy się z przekonań. Jesteśmy dwoma zwierzętami pożądającymi ciepła. Krzesamy krzesiwo o krzesiwo. Zostaję analfabetką. Koczuję jako ignorantka. Nie ma we mnie myśli, rozterek, zadań matematycznych czy wiedzy historycznej. Staję się tylko odczuwaniem.
– Nie przestawaj.
– Esti, nie wytrzymałem – mówi z tym swoim rozbrajającym uśmiechem dziecka.
– Działasz na mnie niesamowicie.
– Jak narkotyk. – Andy ripostuje szybko.
Zbija mnie z tropu. Co, jeśli się uzależnię? A przecież ustaliliśmy, że nic nas nie łączy. Odpowiadam, nie zdradzając się z wątpliwościami.
– Ale taki słaby, na przykład marihuana.
Jesienne dni mijają wypełnione obowiązkami, a pełne pustki. Nie widzimy się. Targają mną natrętne myśli o nim. Roztrzęsiona czekam na odpowiedź nieskazitelnego inżyniera. Znak.
Spotykamy się na seks.
Idziemy naprzeciwko siebie krokiem rewolwerowców.
Niepotrzebne pakunki z uczuciami do innych stawiamy na drodze, niedaleko od siebie. Stoimy sztywno. One leżą równie statycznie, jak makabryczny karton z odciętą głową w filmie Siedem Davida Finchera.
Gra wstępna – to zrozumienie. Patrząc sobie w oczy, wolno wyciągamy broń.
Pojedynek na znieczulicę. Przegrywa ten, komu pierwszemu zabije serce.
Faworyzujemy tych, którzy nic do nas nie czują, aby później łatwiej było nic im nie dać.
Czysta sytuacja. Jasna gra. Pustka jest pustką, niczym więcej, nawet podczas intymnej eksploracji. I tylko czas ucieka. I my musimy uciekać, niczym Kopciuszek w bajce. Nim smutek z pakunków zacznie pachnieć melancholią lub zakwitnie.
* Grafika otwierająca: Andy Kalis