Żołnierka – V opowiadanie pierwsze 3954 kroków/ znaków

Żołnierka – V opowiadanie pierwsze 3954 kroków/ znaków

Żołnierka

 

Często jestem zdezorientowana. Nauczyłam się już sobie z tym radzić. Kamienna twarz, tak się mówi, to nic, że serce – lawa. Cóż, taki defekt: gubię się w rzeczywistości. Dokładniej, ona zawierusza mnie. Płata mi figle. Dzisiaj, po premierze spektaklu Twarzą w twarz, pod wpływem impulsu wybiegłam za starszym, łysawym facetem idącym pod rękę z kobietą w niemodnym płaszczu. Przebiegłam dziesięć metrów w mig. W wojsku biegaliśmy kilometrami. Moje ciało potrafi mknąć jak strzała.

Profesor Mocny?! – krzyknęłam.

Odwrócili się zdziwieni. Widziana od tyłu sylwetka dawnego wykładowcy socjologii miała inne oblicze. Zapamiętany Mocny miał czarne, krzaczaste i zrośnięte brwi jak u malarki Fridy, dlatego na uniwersytecie zwaliśmy go Kahlo. Ten był zdecydowanie inny, miał rysy nieznanego człowieka. O żonie mogłabym pomyśleć: ot, po prostu postarzała się. Ale mężczyzna na pewno był kimś obcym. Patrzył zdziwionymi oczami spod brwi bez wyrazu.

Przepraszam, pomyliłam się.

Nic nie szkodzi – odrzekła dama z włosami upiętymi w kok jak sto lat temu.

Facet, którego, jak myślałam, trzyma pod rękę, powiedział kilka lat temu:

Och, nie mogę uciec z tobą, ale z żoną być tak ciężko. Tak trudno zachować się jak trzeba, być dobrym człowiekiem – wyznał smętnie Kahlo.

No tak, uśmiechnęłam się w duchu na myśl o pomyłce sprzed chwili. Wtedy, z powodu niewłaściwego ulokowania uczuć, było mi mniej wesoło.

 

Łatwo dać się zwieść, jeśli coś często przestawia się w głowie. Drobne niuanse ulegają przemianie. Ostatnio na przykład wydaje mi się, że drzwi do mojego mieszkania przy ulicy Sienkiewicza otwierał kwadratowo wykończony klucz. Później stał się zaokrąglony. Zmordowany i pętla – dobra, zostawmy tę grę skojarzeń, bo zmierza w nieodpowiednią stronę. Dziwne myśli, odmaszerować – wydaję rozkaz. Cała moja emocjonalność porusza się w obrębie wojska, sztuki, kultury i psychologii. Może to wydać się niespójnym połączeniem, ale już się do tego przyzwyczaiłam: do własnych chropowatości. Mglistych zdarzeń i wspomnień, których nie umiem wytłumaczyć. Traktuję je jak blizny czy zmarszczki. Z szacunkiem, ale i z aurą pewnej tajemniczości. Z pewnością zawieszenia mojej psychiki coś o mnie mówią, tylko właśnie wtedy, kiedy nadają – nie potrafię ich odczytać. Nie jestem szyfrantką i łamaczką kodów równocześnie. Teraz postanawiam włamać się w historię własnego życia. Rozbieram się jak cebula. Nie płaczę przy tym. Twarda – to jedno z moich imion.

 

 

ODMIENNE STANY WSPOMNIEŃ: Nie-raj

#EsterFeniks #żołnierka #DziesiesiećLatwArmii #kato-wice #dzieciństwo #syndromofiary #banda #samadowodzę #syndrompopierdolenia #nigdySobieNieOdpuszczam

 

Co wiem na pewno? Potrafię być silna na własny rozkaz. Robię tylko to, co zamierzam. Ból jest słodkim odcieniem dojrzewających w słońcu nektarynek. Nie drżę przed nim, nie czuję lęku prawie przed niczym. Boję się hipnozy jak diabły święconej wody, a diablice zakonnic w habitach o barwie ich rogów. Mam czterdzieści pięć lat, nazywam się Ester Feniks, ale zwykle w szkole, na podwórku czy na obozach wołali na mnie Feliks, bo byłam typem chłopczycy. Wysoka, prosta, krótkie jasne włosy, oczy szare jak stal miecza; ponoć ładny uśmiech. Twarz, która niekontrolowana wydawała się tkwić w grymasie radości. Przyoblekał ją tajemniczy, asymetryczny uśmiech, trochę jak u Mony Lisy. Nie był nieszczery, tylko bezwiedny.

 

Wciąż jestem szczupła i zgrabna, bo tak sobie postanowiłam. Wygląd to konsekwencja silnej woli i pracy nad sobą. Nigdy sobie nie odpuszczam. Całe istnienie było walką podjazdową z tą gorszą we mnie. Prosiłam, żądałam, zadawałam gwałtu: mała, smutna dziewczynko, wypierdalaj stąd razem ze swoją banalną potrzebą odpoczynku czy dezercji. Stałam się żołnierką we własnym oddziale. Sama dowodzę w moim życiu. Biorę je za cel strategiczny. Pracuję nad sobą tak długo, aż uznam, że mogę przyznać wysoką ocenę. Wtedy, sukcesywnie, biorę się za kolejne dziedziny. Szukam usterek. Powtarzam, nigdy sobie nie odpuszczam.

 

 

* Grafika otwierająca: Andy Kalis