Pierwiastko; Przepis na uzależnienie – VIII opowiadanie, początek

Pierwiastko; Przepis na uzależnienie – VIII opowiadanie, początek

Pierwiastko

Przepis na uzależnienie

 

Przespaliśmy się już pierwszej nocy, w ciemno, z tęsknoty za bliskością i akceptacją drugiego człowieka. On pił mało alkoholu, ja – łapczywie, częste łyki. Powinno być odwrotnie. Ponoć nie ma nieatrakcyjnych kobiet, tylko wina brakuje. Powiedział, że nie wie, czy jestem ładna, czy brzydka, ale intrygująca. Zdjął ze mnie bieliznę, jak uwalnia się baleron z obciskającego sznurka. Pożerał wzrokiem, podczas gdy ja zamykałam oczy zawzięcie. Znowu inaczej. On miał ciało, które można było podziwiać. Siedziało w nim coś na kształt destii, literówka po nocy w świetle lampki. Może intuicja? Więc nie bestii, jak zacznę sądzić, a czegoś diabolicznego? Niedostrzegalnego z poziomu fizycznego, bo przysłaniały „to” stalowe mięśnie. Destiny – przeznaczenie nas zetknęło. Spletliśmy się jak Eros i Tanatos, bogowie scalający pozornie przeciwstawne: miłość i śmierć. Obezwładniający mężczyzna miał ptasie oczy. Wodniste, rozcieńczone, ale władcze. Był bezpośredni i hardy.

Będziesz mi tu stroić fochy? – spytał, kiedy bałam się dać rozebrać.

Och, nawet sama się nie stroję. Noszę luźne tuniki z lumpeksu.

 

Romans rozpoczął się w wychłodzonym: życiu, mieście, domu. Rozgrywał w bałaganie związanym z przeprowadzką. Niedawno kupiłam parter w skromnej kamienicy, powracając na ulicę Partyzancką, przy której mieszkałam w czasie studiów. Dom nie miał jeszcze ogrzewania gazowego, a współczesne kobiety nie wiedzą, jak palić w piecu. Same siebie średnio potrafią ogrzać. Budynki bez automatycznych kotłów grzewczych są trochę jak bez serca. Chłód panował na zewnątrz wokół, ale i w nas. Wtuliliśmy się w siebie już pierwszej nocy, skostniali, a lekkomyślni; jeszcze nie z fizycznego pożądania, lecz na skutek wyobrażeń. Szukaliśmy tego samego ciepła. Inaczej niż słynna Frytka, w którejś edycji Big Brothera. Tamta czatowała na poklask i sławę. Nas nikt nie widział, nie słyszał. Frytki smaży się na oleju, na tłuszczu. Ten jest we mnie. Dlatego też nie mogłabym rozebrać się publicznie. Reprezentuję odmienny kanon urody. Coś we mnie siedzi, co każe jeść. Głodny, chłonny pierwiastek, wkłada mi do ust drażetki czekoladowe.

 

Pomyślałam, że spotkaliśmy się po to, aby sobie pomóc. Ludzie tłumaczą świat prywatnymi legendami, lubią nadawać sens zdarzeniom. My znaliśmy się tyl o tydzień. Przez siedem dni stworzyliśmy naszą Ziemię przez komunikatory, telefony i niedopowiedzenia. Ten przystojny, wysoki mężczyzna przyjechał do Poznania na pogrzeb matki. Przysłał mi wcześniej jej zdjęcia na WhatsAppie. Siwa, krępa, źle ubrana, szara pani – jak większość waszych matek po osiemdziesiątce. Nie moja, bo ta pani zmarła młodo, pozostając atrakcyjną. No i po części nie była moją matką. To znaczy dokładnie – przekazała mnie swojej doświadczonej rodzicielce. Dała na przechowanie, aż dorosnę, z przerwami na wspólne święta i wakacje. Tak to się składa, kiedy nie uda się odgryźć pępowiny i ciągnie do ołtarza alkoholika. Nieważne.

 

Dominujące mogą stać się inne kościelne uroczystości – związane z moim pogrzebem. Wtedy nie wiedziałam, że naiwne i niefrasobliwe decyzje tak bardzo zbliżają do śmierci. Umieramy milimetr od spełnienia, rozproszeni szczęściem. Morderca czyha w słońcu nierozpoznany. Bagatelizowałam znaki. Tropiłam destrukcje, sama stając się celem psychopaty.

 

Człowiek, który rozkładał szeroko ramiona, by tulić mnie w chłodnym łóżku, miał na imię, nazywał się... no, powiedzmy po prostu, Ner. Niech tak na razie zostanie. Pracował w Berlinie, sprzątał w ekskluzywnej restauracji. To było niezgorsze, bo lubił: dobre kawy, wojskowy szyk i porządek. A także smacznie zjeść. Wiadomo, kiedy Polak nienasycony, to zły. Głodny jak wilk i może pożreć. Posiłki dostawał w ramach premii. Poznał nas Facebook, zaproponował mu dodanie mnie do znajomych. Miałam sto siedemnaście zaproszeń, w tym od niego.

Napisał przy tym: Alicja Guba, witam, przyjrzałem się Twoim wpisom. Zaintrygowałaś mnie.

Siebie też ostatnio – odpowiedziałam spontanicznie, na luzie. Był daleko, był nieznajomym. Nie był tym człowiekiem, za którym tęskniłam. Cóż, puszyste osoby mają mniejsze spektrum wyboru, więc lepiej nie urywać od razu dialogu.

Odzew Nera był szybki: Witam. Rozumiem, że nie zaakceptowałaś zaproszenia. Nie chcesz? No nic, nie przeszkadzam.

Nie zauważyłam – odparłam szczerze.

 

Podobnie tłumaczyłam się babciomie: Przepraszam, nie dostrzegłam progu i wylała się zupa. Wtedy jednak kłamałam, bo chciałam się odchudzać. Dawniej, w małych miejscowościach na krańcu cywilizacji uważano, że dzieci krępe są zdrowe. Lepiej, żeby: Brzuch pękł, niż Boży dar się zmarnował. Zanim gruby schudnie, to chudy umrze. Nie akceptowano diety, była fanaberią jak wegetarianizm. Kury zabijało się cyklicznie w sobotę; siekierą, z głową na pieńku, na rosół.

 

 

* Grafika otwierająca: Andy Kalis