Marcin Szkodziński – filozof, myśliciel, kandydat na mędrca

Marcin Szkodziński – filozof, myśliciel, kandydat na mędrca

Alicja Dużyk – ALIster SZtUKA nieKOCHANIA

 

Odbieram tę książkę przede wszystkim jako psychologiczny autoportret z pozycji osób trzecich. Z bezpiecznego dystansu autorka napisała o sobie, myśląc o innych. Wyziera zza pleców bohaterów, będąc każdą historią, podobno nie będąc również żadną.

To niezwykle smutna książka. Pod feministycznymi sztandarami ukazującymi kobiecą siłę i odwagę do bycia pomimo rozpaczy, kryje się przygnębiający, depresyjny rys. Prawie wszystko w tej książce jest kobietą, także mężczyźni zdają się gościć na kartach głównie po to, by bohaterka mogła w ich świetle jeszcze mocniej się ukobiecić. Zdobyć siłę, by walczyć - raczej nie z patriarchatem, lecz z dziełem stworzenia. W książce Alicji zarówno mężczyźni, jak i kobiety, są poszkodowanymi źle działającego uniwersum. W bolesny sposób, nie litując się nad czytelnikiem, autorka relacjonuje wszelkie znane sobie rany zadane człowiekowi przez wszechświat. Wątpiąc w zastane doraźne rozwiązania, przedstawia historię pokrzywdzonych, którzy pomimo utraconego raju usilnie próbują wykaraskać się z beznadziei.

 

Autorka jest łaskawa dla ludzkości. Można jej zaufać, nie chce bowiem zaprosić człowieka do siebie, by go potępić za zniszczenia, ale by potowarzyszyć mu na drodze życia dalej. W niczym nie przeszkadza jej to w opisaniu ludzi tak, jak się jej jawią. Ecce homo, a co myśleliście?

To nie jest dzieło psychologiczne - to opowieść o pewnej psychologii. Nie jest to też przekrój kobiety - to migawki pewnych kobiet. To świat wyłącznie niektórych, nie każdy odnajdzie w nim swoich bliskich i dalekich. To jednak żaden powód, by tę opowieść porzucić. Historie dzieli się na takie, z którymi się utożsamiamy lub ich nie rozumiemy, przede wszystkim jednak na te, które zostały napisane dobrze lub banalnie. Opowieści Alicji należą do tych, które Literatura poczytuje sobie za chlubę.

 

Zasłużyła sobie na to nie tylko poprzez wyrazisty styl, słowne żonglerki, zgrabne literackie zagrania. Pisarka zdaje się je bardzo lubić, toteż nie oszczędza ich, obdarza nimi aż do przesytu, ale ze względu na ich zręczność, nie ma o co się gniewać. Nie to przesądza jednak o walorach dzieła, różne nurty sofistyczne równie bowiem zręcznie operowały literą. "Sztuka niekochania" jest w opozycji do nich skuteczna, bo słowa są tutaj tylko środkiem, potrzebnym by narracja umożliwiała czytelnikowi płynięcie. I płynie się i zanurza się. Nie bez trudu wprawdzie, bo schludna fabuła nie implikuje jej lekkości, ale szczerość historii zachęca, by dążyć - do poznania i ewentualnie zrozumienia. Sama autorka jest wystarczającym powodem, by książkę otworzyć, to hasło "Alicja Dużyk" powinno stać się reklamą tych opowiadań. Nie wiem, czy są to możliwie najgłębsze zakamarki człowieczeństwa. Zapewne nie. Sama Alicja wspomina o pewnej pospolitości krzywd, które zostały wyrządzone na jej bohaterkach. I da się to odczuć. Banalne cierpienia, zwyczajne bóle, standardowe troski. Dzieci, niespełnione pragnienia, obsesyjna limerencja i seks - dużo seksu - romantycznego, zwłaszcza jednak rozpaczliwie mechanicznego. Wszystko to staje się mimo to wyjątkowe w obliczu niesamowitego talentu do tego, by przeciętne traumy opisywać w sposób nietuzinkowy. Z bohaterów, których minęlibyśmy obojętnie na ulicy, czyni ludzi wartych rozmowy.

 

Wszystkie opowiadania, pomimo mnogości i odrębności historii, miejsc i dat, pozornie ze sobą niepowiązanych, łączy zadziwiająco spójny psychologiczny portret Pewnej Kobiety. Wszystko kręci się wokół jej silnego, ambitnego, wciąż nie dość szczęśliwego umysłu. Możemy odnieść wrażenie jednego wielkiego wewnętrznego monologu. Prawie wszyscy posługują się tymi samymi charakterystycznymi pojęciami, metaforami, stylem rozmowy, zbliżonym spojrzeniem metafizycznym, będąc czasem jedynie emanacją Głównej Bohaterki. Dotyczy to również mężczyzn, którzy dołączają do introspektywnej narracji głównie po to, by pierwszoplanowa kobieta mogła w ich świetle jeszcze bliżej poznać swoje motywacje.

Książka łączy mocno subiektywną, skrajnie indywidualną i miejscami zdepersonalizowaną relację zdarzeń z naturalistycznymi, obdartymi ze zbędnej poetyki opisami, a mariaż ten wychodzi książce in plus. Dochodzi do tego swoiste psychologizowanie, będące próbą profesjonalnej, trochę wyświechtanej porady na ludzkie krzywdy i bezsilności oraz różne ezoteryczne dodatki, które pełnią w książce specyficzną rolę. Z jednej strony są integralnymi przekonaniami bohaterów, ułatwiają ich zrozumienie oraz biorą udział w kreowaniu fabuły. Z drugiej zdają się nieść za sobą pewne przesłanie, katechezę. Autorka ustami Głównej Bohaterki stara się usensownić stworzony na szybko niestaranny świat i znaleźć na niego receptę. Widzi ją w koncepcjach Vadima Zelanda, które to pojawiają się nad wyraz często i odebrać je można jako odrobinę nachalną ewangelizację. Przydają się one, by wniknąć w umysły postaci, jednak propozycja zinternalizowania tejże filozofii, jaka wysuwa się na łamach powieści, dla mnie jest zbyt naiwnie życzeniowa, banalna, spłycająca całokształt.

 

Marcin Szkodziński – filozof domowy, myśliciel prywatny, kandydat na mędrca. Kompozytor dźwięków, poeta słów, czy coś tam.

Poznań